sobota, 28 marca 2009

Nie ma szczęścia bez myślenia

Polecam wywiad przeprowadzony przez Jacka Żakowskiego z filozofem Tadeuszem Gadaczem:

Jeżeli któryś z polskich filozofów jest lub może się stać następcą ks. Józefa Tischnera, to właśnie Tadeusz Gadacz (ur. 1955) – od początku lat 80. uczeń, asystent, przyjaciel i współpracownik Księdza Profesora. Łączy ich nie tylko styl filozofowania i sposób pisania, ale też przekonanie, że nie jest ono luksusem intelektu, że myślenie służy czemuś więcej, niż tylko rozumieniu świata – że filozofia powinna i potrafi pomagać ludziom w życiu. Tę tezę potwierdziła niezwykła popularność wydanej trzy lata temu nagradzanej i bestsellerowej książki „O umiejętności życia” (Znak 2002) stanowiącej jakby trzeci tom międzypokoleniowego tryptyku, zapoczątkowanego przez „Książeczkę o człowieku” Romana Ingardena i kontynuowanego w „Jak żyć” Tischnera. Był m.in. dziekanem Wydziału Filozofii Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i kierownikiem katedry filozofii religii Uniwersytetu Warszawskiego. Jest profesorem i kierownikiem katedry filozofii Collegium Civitas, przewodniczącym Komitetu Nauk Filozoficznych PAN, redaktorem prestiżowej serii „Klasyka filozofii”. Redagował m.in. 10-tomową encyklopedię „Religia”. Teraz pisze 4-tomową „Historię Filozofii XX wieku”.

Jacek Żakowski: – Czuje pan, że czegoś nam w Polsce brakuje?

Tadeusz Gadacz: – Bardzo.

A czego brakuje?

Kultury. Szeroko pojętego życia duchowego.

Jak to się pana zdaniem objawia?

Najczęściej bezradnością. Zagubieniem egzystencjalnym. Lękiem. Niepewnością zasad. Poszukiwaniem nowej moralności. Na naszych oczach nikną kryteria kulturowe, na których ten świat jest oparty.

To jest efekt półwiecza komunizmu czy uboczny skutek transformacji?

Ja myślę, że sprawa jest poważniejsza. Jest jakiś groźny wirus w korzeniach dzisiejszej cywilizacji, w źródłach kultury, naszego człowieczeństwa i rzeczywistości duchowej.

Stygnięcie religii?

Nie tylko. W całym tym naszym doświadczeniu, z którego wyrasta wielka literatura, wielka filozofia, wzorce moralne, jakość międzyludzkich relacji. Zanikają nawet takie kluczowe pojęcia jak honor i przyzwoitość. W tych sprawach do dobrego tonu należy dziś sceptycyzm, który przeradza się w cynizm. Modne stało się demonstrowanie wiary, że w rzeczywistości żadnych zasad nie ma. Może kiedyś były, ale dziś nikt się nimi nie przejmuje i są już tylko interesy.

Ja ostatnio wciąż słyszę o zasadach moralnych.

Ale kiedy ktoś publicznie mówi o zasadach, to niemal zawsze czuje się w obowiązku puścić do słuchaczy oko. Wszyscy rozumieją, że to nie jest poważne. A poza tym, jeśli się nawet jakieś zasady uznaje, to głównie jako obowiązujące innych. Dla siebie zawsze mamy dobre usprawiedliwienie. Każdy już rozumie, że jak ktoś publicznie odwołuje się do wysokich wartości, to raczej nie po to, żeby się nimi kierować, tylko po to, żeby komuś tymi wartościami dołożyć. I ogół się na to godzi. Sporadycznie zdarza się jakiś krzyk rozpaczy. Taki jak artykuł prof. Barbary Skargi, która ku zaskoczeniu wszystkich nagle upomniała się o zwykłą przyzwoitość. To pojęcie zanika.

Może to są pojęcia przestarzałe. Honor dziedziczyło się przecież ze szlachectwem. Przyzwoitość była spoiwem mieszczaństwa...

Ale ogół też aspirował, by tym wartościom sprostać. Starał się do nich dorastać. Dziś ogół się z nich śmieje.

Wie pan, skąd się ta zmiana wzięła?

Są różne wyjaśnienia. Na przykład Habermas opisuje ten proces jako rozpad tradycyjnych wspólnot religijno-kulturowych i jako odpowiedź proponuje nową, niezwykle wyrafinowaną teorię komunikacji społecznej...

A pana zdaniem od czego to się zaczęło?

Może się nie zaczęło... Może to jest problem permanentny... Może po prostu przestaliśmy się z nim zmagać? Z całą pewnością nie jest to nowy problem. Pojawił się gdzieś pod koniec XVII w. wraz z odkryciem rozwoju naukowego. Bierdiajew uważał na przykład, że szczytem rozwoju humanistyki i kultury był wiek XV i XVI. Jego zdaniem ówczesna eksplozja humanistyki była wybuchem energii duchowej nagromadzonej w kontemplacji całego średniowiecza. Potem rozwój techniczny stopniowo wypłukiwał humanizm z kultury, aż wreszcie doprowadził do radykalnego antyhumanizmu. Jak to możliwe, że w XVI w. Pico della Mirandola głosił pochwałę godności człowieka, już dwieście lat później La Mettrie pisał książkę pod tytułem „Człowiek maszyna”, a w wieku XIX pojawił się materializm wulgarny, który twierdził, że nie ma różnicy między myślą a uryną, bo tak jak nerki wydzielają mocz, tak mózg wydziela idee.

Jednak była wielka humanistyka po XVI w.

Była. W XVII, w XIX, w XX wieku. Ale tendencja jest trwała. Coraz mniej humanizmu, a coraz więcej techniki i technicznie rozumianej ekonomii. Coraz mniej myślenia, coraz więcej liczenia. Jest tendencja, żeby doceniać to, co skuteczne ad hoc, pragmatyczne, utylitarne, użyteczne, a spychać na margines wszystko to, co uczyniło nas ludźmi. Ta tendencja jest stara. Nowe jest to, że nie umiemy się jej przeciwstawić. W XIX w. był podobny kryzys. Fascynacja materią, technologią, fizyczną rzeczywistością. Pojawił się humanistyczny deficyt odczuwany z podobną intensywnością jak dziś. Wtedy przyszła reakcja w postaci nowego zainteresowania rzeczywistością duchową.

Nietzsche?

Myślałem raczej o spirytualizmie krytykującym ówczesny światopogląd naukowy. Przecież nie przypadkiem pierwszego filozoficznego Nobla z literatury dostał w 1908 r. Rudolf Eucken za głoszenie filozofii rozwoju duchowego. We Francji Louis Lavelle i René Le Senne założyli wtedy czasopismo „Esprit” – czyli „Duch”. Pojawiła się fenomenologia, personalizm chrześcijański, filozofia dialogu. Wszystkie te nurty upominały się o rzeczywistość duchową. Zderzenie z technologią przyniosło ogromny rozwój filozofii i humanistyki. Wielki wysiłek został wykonany dla zrozumienia zmieniającego się świata i ludzkiej kondycji w tym świecie.

Można powiedzieć: ...i do czego to doprowadziło! Bo z tego myślenia i szukania wyszedł faszyzm, komunizm, masa nieszczęść XX w. Bezmyślność ma złe skutki, ale skutki myślenia bywają jeszcze gorsze.

Bezmyślność to pustka. Hegel opisywał taki powrót do pierwotnego raju niewiedzy, w którym pasterze nie różnią się od owiec. Zresztą niewielu intelektualistów zaangażowało się w te najgorsze ruchy. W Niemczech trzech – Heidegger, Carl Schmidt, Ernst Junger. Habermas napisał o tym artykuł, kiedy po II wojnie szkoła frankfurcka wróciła z Ameryki do Niemiec. Większość intelektualistów odrzuciła hitleryzm i straciła prawo pracy na uniwersytetach. Podobnie komunizm w Polsce został odrzucony przez myślicieli z naszej najwyższej półki. Młodzi, którzy mu ulegli, szybko od marksizmu odeszli. Kołakowski czy Shaff sami przez własne myślenie się z tego wyrwali. Dlatego do dziś ich książki czytamy. Więc zgoda, myślenie jest ryzykowne. Ale, po pierwsze, daje szansę wydostania się z błędu. Po drugie: jaką mamy lepszą alternatywę zapełnienia pustki? Powrót z komórką na drzewa?

Według Fukuyamy „ostatni człowiek” spełnia się i wypełnia pustkę zarabiając pieniądze i chodząc po zakupy. Przestał myśleć i marzyć, bo woli posiadać i konsumować. Zygmunt Bauman mówi, że konsument zastąpił obywatela. Może zastąpił także homo sapiens z jego niebezpiecznie spekulatywnym umysłem i duszą rwącą się ku transcendencji?

Złudzenie. Błąd. Nieporozumienie. Tak się nie da zabić egzystencjalnej pustki. Można ją tłumić różnymi narkotykami, ale kiedy człowiek wraca z zakupów, znów – a może jeszcze bardziej – odczuwa pustkę, przed którą uciekał do sklepu. Szuka innej rozrywki. A potem znów wraca pustka. Pustka i zagubienie są nieusuwalną częścią kultury prawego kciuka. Do tego, co w tej kulturze stało się najważniejsze, nawet całej dłoni nie trzeba. Prawy kciuk wystarczy do wciskania klawiszy pilota i telefonu. Zapewne od początku ewolucji ludzie nigdy nie mieli tak sprawnych kciuków jak teraz. I również nigdy nie byli tak bezradni wobec własnego życia. Kiedy zaczynam rozmawiać ze studentami o najbardziej klasycznych dylematach, o których pisał już Platon, okazuje się, że są jak dzieci we mgle. Mając 20 lat nie potrafią zrozumieć, że w kulturze, czyli w rzeczywistości duchowej, emocjonalnej czy intelektualnej, która jest naszą prawdziwą rzeczywistością, obowiązują zupełnie inne prawa niż w świecie prawego kciuka. Materia, technologia narzuciła im sposób myślenia, który nie pasuje do ludzi.

To znaczy?

Przecież w ludzkiej rzeczywistości – w świecie ducha, emocji, psychiki – nic nie jest takie jak w świecie materii. Kiedy naciśnie pan guzik pilota, natychmiast zmienia się program w telewizorze. Kiedy naciśnie pan kilkanaście guzików w telefonie, natychmiast w świat idzie pański esemes. Gdy męczy pana hałas, naciska pan guzik w radiu i nastaje cisza. Technologia jest łatwa. Technologiczne zależności są proste. W realnym ludzkim świecie nie ma takich guzików. Jest tragizm, niepewność, lęk, ostateczność, niepowtarzalność, nieprzewidywalność. Kiedy techniczna mentalność zderza się z ludzką rzeczywistością, następuje konfuzja, a często tragedia.

Na przykład?

Na przykład, kiedy do władzy dochodzą politycy, którzy wierzą, że można zmieniać świat tak, jak zmienia się program w telewizorze – czyli za naciśnięciem guzika. Albo kiedy większość społeczeństwa uwierzy, że wszystko można kupić jak w supermarkecie – jest tylko kwestia ceny. Albo kiedy dociekliwi uwierzą, że prawda o ludziach da się poznać i opisać jak prawda o spadającym jabłku – trzeba się tylko odpowiednio postarać. Albo kiedy potężne ruchy społeczne chcą problemy publiczne po prostu załatwić – tak jak załatwia się problem hałasu wyłączając radio. Nic z tego nie może się udać, więc wszyscy są sfrustrowani. Zupełnie bez sensu.

Dlaczego bez sensu?

Bo po kilku tysiącach lat systematycznego myślenia już bardzo dużo wiemy o naszej kondycji, ludzkim losie, ludzkich ograniczeniach, emocjach, reakcjach. Kiedyś ten intelektualny dorobek pomagał ludziom w życiu. Dziś został odrzucony. Technologiczna logika zniszczyła nawyk i umiejętność głębokiego myślenia, które nas czyni ludzkimi. A rezygnując z głębszego myślenia człowiek stał się bezradny wobec własnej, ludzkiej rzeczywistości. Coraz lepiej rozumiemy i kontrolujemy materię, a coraz gorzej siebie. To jest fundamentalny brak, który odczuwamy.

Ja częściej słyszę, że brakuje pieniędzy, sędziów, uczciwych urzędników.

To są tylko objawy. Louis Lavelle, zapomniany dziś najwybitniejszy filozof przedwojennej Francji, napisał na początku XX w., że „reforma duchowa zreformuje państwo nawet się nim nie zajmując”.

Pan w to wierzy?

W bardzo dużym stopniu. Nie wiemy, co robimy, bo nie rozumiemy, co mówimy. A nie możemy rozumieć tego, co mówimy, póki nie wiemy, co myślimy, póki nie podejmiemy głębszego namysłu, który jest niemożliwy bez przygotowania – przynajmniej bez uzgodnienia pojęć. Na pewno łatwiej jest skutecznie poprawiać państwo odwołując się do dorobku intelektualnego czy duchowego, niż tylko regulując, ścigając i kontrolując.

Jak by to miało wyglądać?

Dokładnie na odwrót niż wówczas, gdy sprawy szły w przeciwnym kierunku. Przecież Ameryka jakoś pokonała dystans od rygoryzmu dziewiętnastowiecznych purytańskich miasteczek do wirtualnej księgowości Enronu. Istnieje związek między jakością życia duchowego a życiem społecznym.

Czyli, mówiąc potocznie, między wiarą a polityką?

Raczej między stanem umysłów a stanem relacji międzyludzkich.

Ale technologia zawsze nas będzie zmieniała. Na to nie ma rady.

Dlaczego sądzi pan, że nie ma? Może jest, tylko przestaliśmy próbować? Kto dziś uczy ludzi myślenia? Kto spędza czas na rozmyślaniu? Myślenie stało się sztuką ginącą. Coś w rodzaju ginącego języka czy gatunku albo organu zanikającego w procesie ewolucji. Podobno jacyś nasi przodkowie mieli kiedyś ogony i mogli się na nich bujać. Przestali to robić, więc dziś mamy tylko kości ogonowe, na których możemy co najwyżej siedzieć. Podobnie może być z mózgiem. Jeśli nie będziemy z niego robili użytku, stopniowo zanikną te funkcje, które różnią nas od maszyn i zwierząt. Niech pan zwróci uwagę, w jak dużym stopniu zaginęła już zdolność porozumiewania się w języku wartości czy nawet abstrakcji.

Że język abstrakcyjny ginie, to łatwo zauważyć. Mam grupy studenckie, w których nikt przed rozpoczęciem studiów nie stanął wobec pytania, co to znaczy prawda, czym jest czas, dlaczego dobro jest dobre.

Więc mamy wspólne doświadczenie. Bo polska szkoła przestała uczyć myślenia, a zwłaszcza humanistycznych rozmyślań. Wielka literatura praktycznie zanikła. Kino, które ją zastąpiło, ma z myśleniem niewiele wspólnego. Po II wojnie światowej humanistyka znalazła się w regresie, a po zimnej wojnie faktycznie skapitulowała. Albo raczej została zepchnięta na margines przez bio-, info-, techno-. To tworzy zagubienie, którego źródło dobrze opisał Wilhelm Dilthey mówiąc, że nauki ścisłe poznają, a nauki humanistyczne rozumieją. Wiedza bez rozumienia musi prowadzić do nieszczęść. Technologia, informatyka, biologia najpierw zdominowały ludzką wyobraźnię, potem politykę, a teraz też uniwersytety. Nauki ścisłe narzuciły nawet humanistyce podstawowe kryterium naukowego statusu, jakim jest lista cytowań. A humanistyka często potrzebuje stu lat, żeby zweryfikować tezy, które stawia. Często najwięcej cytowań uzyskują głupstwa, z których po 20 latach ludzie się tylko śmieją.

Na przykład „koniec historii”.

Masa jest takich przykładów. A w naukach ścisłych jest inaczej. Pierwsza reakcja jest ważna. Bo wiedza zmienia się z tygodnia na tydzień, ale rozwój jest ciągły. Kolejne odkrycia dodają się do poprzednich. Do humanistyki takie scjentystyczne miary nie pasują. Ale są jej narzucane i stają się źródłem opinii, że humanistyka stała się jałowa, więc szkoda na nią pieniędzy. Coraz mniej się wydaje na badania literackie, antropologię, filozofię. Nikt dziś nie da pieniędzy na badanie czystych form Arystotelesa. A to są niezmienniki myślenia, narzędzia konieczne do lepszego rozumienia świata. Także współczesnego świata.

A gdyby taki grant się znalazł, czy świat stałby się lepszy?

Na pewno. Bo moglibyśmy lepiej odpowiedzieć na moralne, filozoficzne, humanistyczne wyzwania, które przed nami stawia na przykład biotechnologia. Ale rozwój technologii nie tylko w takim sensie wymaga humanistycznych korzeni. Komu sto lat temu mogło przyjść do głowy, że prace filozoficznej szkoły lwowsko-warszawskiej staną się podstawą rozwoju nauk komputerowych? A dziś tłumaczy się na świecie jej prace nawet pomniejszej wagi, bo okazuje się, że znakomicie wpisują się we współczesne badania myśli analitycznej, które mają znaczenie praktyczne. Dziesiątki lat temu ktoś w Krakowie, Warszawie czy Lwowie coś rozważał pozornie poza historią, poza dramatami epoki, a dziś to się okazuje uniwersalnie ważne.

Tego się przewidzieć nie dało.

I także dlatego taki niebezpieczny jest utylitarny stosunek do nauki, a zwłaszcza do humanistyki. A on dziś dominuje. W siedmiu programach ramowych Unii Europejskiej, które obejmują praktycznie wszystkie pieniądze na europejską naukę, nie przewidziano ani centa na humanistykę. Po wielkiej walce, w ostatnim, siódmym, niewielką kwotę przeznaczono na nauki społeczne, ale tylko w zakresie badań nad demokracją. Na te dziedziny nauki, które od początku kształtowały tożsamość Europy – na literaturę, filozofię, historię – nie ma ani grosza. Wszystko wydaje się na to, co można zmierzyć i policzyć. Na myślenie szkoda politykom pieniędzy, bo jego zmierzyć się nie da.

W Polsce też nie jest lepiej. W tym roku Rada Główna Szkolnictwa Wyższego podjęła uchwałę wyznaczającą ogólne minimum programowe dla wszystkich kierunków studiów. Składa się na nie informatyka, wychowanie fizyczne i języki obce. Nie ma psychologii. Nie ma socjologii. Nie ma politologii. Nie ma filozofii. Nie ma żadnych przedmiotów humanistycznych pomagających w życiu. Zapewne z wielu uczelni znikną teraz katedry filozofii, psychologii i nauk społecznych. Wyobraża pan sobie poziom debaty publicznej i jakość demokratycznego wyboru w kraju, w którym nawet elita zna się tylko na słupkach? Jak rządzić takim społeczeństwem? I kto ma to robić? To jest decyzja fatalnie zawężająca krąg osób zdolnych do świadomego udziału w demokracji.

A za bezmyślność się płaci. Może nie od razu, nie zawsze w wymiernej walucie, ale nieuchronnie. Zwłaszcza w demokracjach. Pewnie dałoby się nawet znaleźć arytmetyczną zależność między jakością humanistyki a siłą partii populistycznych, między rozumieniem człowieczeństwa a rozwojem gospodarczym albo między umiejętnością filozofowania a szczęściem.

Łatwiej jest wskazać zależność między rozwojem gospodarczym a wysokością stóp procentowych.

Fakt, że łatwo ją wskazać, nie świadczy, że jest to jedyna zależność ani nawet, że jest ważniejsza od innych. Z tego, że jest stosunkowo łatwa do policzenia, nie wynika nic ponad to, że jest stosunkowo łatwa do policzenia. Zjawiska niepoliczalne czy nawet, nieuchwytne mogą na nasz los wpływać dużo bardziej niż te, które potrafimy precyzyjnie zmierzyć. Niech pan porówna jakość życia publicznego w II i III Rzeczpospolitej oraz jakość wykształcenia humanistycznego przed i po wojnie. W szkołach II Rzeczpospolitej od samego początku uczono filozofii, greki i łaciny. To przekładało się na jakość myślenia elit, na jakość stanowionego prawa, na standardy argumentowania. W rozumie nauczonym pewnej dyscypliny, wciągniętym w tradycję europejskiego myślenia, wyćwiczonym w precyzyjnym posługiwaniu się słowem, nie mogłyby powstać pewne myśli powszechnie obecne we współczesnej debacie.

Na przykład?

Choćby myśl, że „Prawda was wyzwoli” w odniesieniu do przeszłości historycznej, gdzie można mówić najwyżej o wiedzy lub niewiedzy. Nawet zawodowi historycy często nie umieją odróżnić prawdy, która obiektywnie istnieje, ale jest nam tylko częściowo dostępna, od wiedzy, którą posiadamy.

Wiedza to nie jest prawda?

Prawda ma dwa sensy. Możemy jej szukać, żeby jak najlepiej zrozumieć, jak się rzeczy mają. Ale możemy też szukać prawdy jako czegoś ostatecznego. Kiedy się wykłada historię jakichś pojęć i opowiada się, że Sokrates uczy tak, a Platon inaczej, to studenci szukający prawdy absolutnej bardzo często pytają, a jak jest naprawdę? Ja im wtedy mówię, że gdybym wiedział, jaka jest ostateczna prawda, to powinni mnie zwolnić z uczelni, bo to by było nieprofesjonalne. Wiemy, co kto głosi, jak argumentuje, a potem możemy sobie wyrabiać swoje własne poglądy, ale musimy rozumieć, że to są tylko poglądy. Nie istnieje uprawniony arbiter, który by nam ostatecznie powiedział, jaka jest prawda o człowieku i świecie. Prawda jest ideałem, do którego ma dążyć człowiek wspinając się po różnych szczeblach wiedzy.

To znaczy, że kultura to jest supermarket, w którym każdy wybiera, co mu się podoba?

Ja bym powiedział, że jest raczej jak miasto, w którym swoje domy mają Platon, Sokrates, Kartezjusz czy Hegel. Wchodzimy do tych domów, oglądamy ich wnętrza, oceniamy widoki, które się rozciągają z ich okien na parterze, na pierwszym piętrze, na drugim, potem spieramy się z mieszkańcami. Po jakimś czasie wreszcie gdzieś zostajemy. Coś sobie wybieramy.

To brzmi relatywistycznie.

Nie. Bo miasto ma mury. Istnieją ramy, w których się poruszamy. One już nie są całkiem racjonalne. Jeden woli materialistyczną wizję, a drugi deistyczną. Nie ma argumentów, za pomocą których moglibyśmy racjonalnie uzasadnić tego rodzaju wybór. Fichte powiedział, że taką się ma filozofię, jakim się jest człowiekiem.

Jeżeli każdy ma mieć swoją filozofię, to nie ma już miejsca na kulturę.

Jest, bo jednak istnieją pewne niezmienniki, które powtarzamy od czasów greckich. Choćby zasada nieautonomiczności wartości. W polskim życiu publicznym bardzo często widać, że nas jej nie nauczono. Ludzie nie rozumieją, że wolność nie istnieje bez odpowiedzialności, a miłosierdzie bez sprawiedliwości. Wolność bez odpowiedzialności staje się anarchią, a odpowiedzialność bez wolności – tyranią. Tak samo jak miłosierdzie bez sprawiedliwości staje się głupotą, a sprawiedliwość bez miłosierdzia – naiwnością. Taka świadomość ludziom służy. Nie tylko w prywatnym życiu. Także w relacjach społecznych. Albo podział świata na liberałów i solidarystów. Nazywanie Rokity liberałem, a Kaczyńskiego socjalistą. Liberalna wolność jest przecież niemożliwa bez solidarności, tak samo jak solidarność nie może istnieć bez wolności. Politycy mogli robić ludziom wodę z mózgu w dużej mierze dlatego, że ci ludzie trzymani byli w ciemnocie. Skąd mieli wiedzieć, co to jest liberalizm, solidaryzm, konserwatyzm, paternalizm, socjalizm? W szkole im tego nie mówiono, a w telewizji tym bardziej.

Pan myśli, że przed wojną to by nie było możliwe?

Przynajmniej w stosunku do szeroko rozumianej wykształconej elity. Problem polega na tym, że u nas nawet formalnie wykształcone elity nie są wykształcone na tyle, żeby świadomie brać udział w polityce. W Niemczech czy we Francji takie tanie chwyty raczej by nie przeszły.

Dlaczego?

Tradycja jest inna, kultura jest inna i zwłaszcza przeciętne przygotowanie intelektualne jest nieporównywalne z naszym. W dużej mierze dzięki szkołom i uniwersytetom. W niemieckich szkołach filozofia jest wykładana praktycznie od zawsze. We Francji jest obowiązkowa matura z filozofii. Pewnie nikomu nie przyszłoby tam do głowy, żeby myśl: „Nie lękajcie się”, przenosić spontanicznie do życia społecznego. U nas umysły niekształcone, niezdolne do krytycznego myślenia gotowe są robić z tego wezwania hasło bandy rzezimieszków, którzy za nic mają prawo, obyczaje, tradycję, a za prawdę będą uważali to, co wiedzą lub co im wydaje się słuszne. Inne niekształcone umysły mogą w to uwierzyć. Kiedy jest ich większość, to robi się groźnie. Zwłaszcza w demokracji. Dlatego z taką zazdrością przeglądam czasami ćwiczenia dla przedwojennych liceów klasycznych, gdzie szesnastolatki czytały fragmenty „Fajdrosa” po grecku. Dziś nawet studenci filozofii tego nie potrafią.

Ale do czego by im to było potrzebne?

Do sprawnego myślenia. Istnieje jakiś kanon myślenia, który tę kulturę stworzył i bez znajomości którego przestaniemy być sobą.

Kim przestaniemy być?

Na pewno przestaniemy być Europejczykami, ale w dużym stopniu również przestaniemy być ludźmi. Będziemy jak zwierzęta kręcili się w kółko, powtarzali błędy, wciąż odkrywali oczywiste prawdy i je zapominali. Bo ludzie tym różnią się od reszty przyrody, że mają kulturową, historyczną, międzypokoleniową pamięć. Skarbnicą tej pamięci jest humanistyka. Na jej straży stoi filozofia. Trochę się boję, że jeśli ją odrzucimy, to razem z komórkami i laptopami wrócimy na drzewa. Będziemy jak terroryści, którzy jeżdżąc na osłach, odpalają bomby przez satelitarny telefon. Cywilizacja może odrzucić kulturę, z której wyrosła, ale nie jest pewne, że może to przeżyć. Widzimy, co się dzieje, gdy owoce cywilizacji dostają się w ręce ludzi, którym jej kultura jest obca lub którzy ją odrzucili – jak faszyści, komuniści albo terroryści. Dlatego trzeba wrócić do humanistyki. Zwłaszcza my w Polsce powinniśmy do niej wrócić, bo nam ona jest bardziej potrzebna niż innym. Trzeba rozwijać studia humanistyczne i wrócić do solidnego, powszechnego uczenia humanistycznych przedmiotów.

Na to nie ma pieniędzy.

Bezpieczeństwo kosztuje. Nie wiadomo, dlaczego na bezpieczeństwo wojskowe możemy wydawać miliardy, a na bezpieczeństwo intelektualne mamy żałować milionów. Chwilowo naszym największym wrogiem nie są obce armie, tylko własna głupota. I przecież to nie jest jakaś wrodzona przypadłość. Jest to w dużej mierze produkt powszechnej edukacji. Takich dokonujemy wyborów. Niedawno w Krakowie otwarto nową małpiarnię. Kosztowała 2,5 mln zł. Ministerstwo Nauki nie ma tylu pieniędzy na najważniejsze projekty humanistyczne w skali całego roku. Na małpiarnię mamy, na humanistykę nie. To jest symboliczne. Ale ja tę mentalność rozumiem. Chodzi o szybki i konkretny efekt. Gdy postawimy małpiarnię, to ona już stoi, małpy skaczą, dzieci się cieszą. Natomiast jeżeli zaczniemy w szkołach rozmawiać na temat dziejów i znaczenia takich pojęć, jak wolność, równość, sprawiedliwość, szczęście, miłość, prawda, to nie będzie wiadomo, gdzie właściwie się te pieniądze podziały. Podobnie, jeśli zaczniemy od nowa tłumaczyć wielkich filozofów. W technokratycznej logice małpiarnia jest oczywiście lepsza. Ale tak być nie musi.

Może w Polsce musi. Jerzy Turowicz mówił, że w Bizancjum przekupki na targu kłóciły się o filioque (pochodzenie Ducha Świętego), a w Polsce biskupi nie wiedzą, co to znaczy. Tradycja aintelektualna jest w polskości potężna.

I ostatnie wybory dobrze to pokazały. Rewolucja moherowych beretów pokazuje, jak ten aintelektualizm jest silny. Nie chodzi o to, że jedna partia ma rację, a druga się myli. Problem polega na tym, że z jednej strony są nieudolne próby mówienia o czymś ważnym, a z drugiej jest kompletna blokada mentalna.

Ja mam wrażenie, że jest jeszcze gorzej, bo z wszystkich stron istnieje jakaś mentalna blokada. Świat polityczny nigdy nie podjął uczciwej rozmowy na temat wizji Polski, polskości, Europy, europejskości. W całej Europie się takie debaty prowadzi, a w Polsce żadna abstrakcja nie może się przebić do sfery publicznej. Kazimierz Marcinkiewicz jest pierwszym premierem, a może nawet pierwszym poważnym politykiem, który mówiąc o źródłach swoich poglądów sam z siebie publicznie odwołał się do współczesnych książek intelektualnych. Tyle że były to książki przynajmniej dwudziestoletnie.

Ale polska tradycja nie zawsze była aż tak aintelektualna. Pierwsze na świecie tłumaczenie kompletu dzieł Nietzschego zaczęło się ukazywać w Polsce w 1906 r. Tylko że do dziś nie udało nam się zrobić następnego, chociaż jest bardzo potrzebne. Podobnie wciąż nie możemy zrobić nowego przekładu Platona.

A w innych krajach to wygląda inaczej?

Wszędzie jest ten regres, ale na całkiem innym poziomie i jednak widoczny jest opór. Z Francją, Niemcami, Włochami nawet trudno nam się porównywać. Nie mówię o instytutach badawczych, bibliotekach, pismach, intelektualnych seriach wydawniczych, ale o wykształceniu powszechnym. Wydawało się, że humanistyka trwa już tylko siłą bezwładu. Ale teraz widzę, że w światowej nauce już nie tylko filozofia próbuje zapełniać egzystencjalną pustkę. Psychologia coraz częściej zajmuje się na przykład szczęściem lub miłością. Początek dali Amerykanie, ale i do nas już te nurty dochodzą. Ostatni zjazd polskich psychologów zajmował się głównie pojęciem nadziei. Zaczęły się psychologiczne badania na temat mądrości.

Nawet ekonomia zaczyna rozumieć, że czynnik humanistyczny odgrywa w gospodarce bardzo poważną rolę.

Nauki pozytywne najpierw wypchnęły humanistykę, a teraz same próbują częściowo wypełniać jej misję. Jeszcze niedawno nikomu by to nie przyszło do głowy. Tylko że w ten sposób nie da się zapełnić tej egzystencjalnej pustki, która jest odczuwana powszechnie.

A jak ją można zapełnić?

Przede wszystkim humanizując powszechną edukację. Stułbia jest ważna i amalgamaty są ważne, ale ważniejsze jest świadome myślenie o szczęściu, prawdzie, przypadku, ludzkim losie. Świat z pewnością byłby znacznie lepszy, gdybyśmy o tym rozmawiali z młodzieżą, gdybyśmy ją przez te rozmowy wciągali w kulturę.

Tylko czy młodzież jeszcze chce o tym rozmawiać?

Ma taką naturalną potrzebę. Wiele lat uczyłem filozofii w liceach i wiem, że to jest najlepszy wiek, najlepszy moment w życiu, żeby nauczyć się myśleć i żeby się czegoś o sobie dowiedzieć. A nie da się zbudować względnie dobrego państwa, jeśli się nie ma mądrego społeczeństwa. Mądre społeczeństwo, mądrych ludzi, mądrych obywateli tworzy mądra szkoła. Niech pan nawet weźmie dwa słowa z nazwy partii obecnie rządzącej: „prawo” i „sprawiedliwość”. Przecież historia tych pojęć to dzieje ludzkości. O każde z nich do dziś toczą się wielkie spory. Mam okazję pracować ze studentami wykształconymi we Francji. Z nimi można o tych pojęciach rozmawiać, oni je rozumieją. Wiedzą, że każde z nich zawiera wielką obietnicę i wielką groźbę zarazem. Potrafią odróżnić te nurty obu pojęć, które są obietnicą, od tych, które są groźbą. Polscy studenci są kilka pięter niżej. Bo polska szkoła nie jest stworzona dla ludzi myślących. To jest szkoła mająca przygotować fachowców, siłę roboczą. A siła robocza nie wystarczy do tego, by kraj się na dłuższą metę rozwijał. Do tego trzeba ludzi i obywateli umiejących poważnie myśleć o świecie, w którym żyją, i zdolnych świadomie dokonać życiowych czy politycznych wyborów. Jeżeli choć trochę nie zmienimy szkoły, będziemy się staczali.

Jak by pan ją zmienił?

Myślę, że gdybyśmy najdalej w liceum zaczęli intensywnie uczyć filozofii, historii myślenia, dziejów pojęć, psychologii, trochę socjologii, to z czasem moglibyśmy dźwignąć Polskę na poziom prawdziwie europejskiego kraju. Bez humanistyki Europy nie ma. Na starych murach, na przykład w Krakowie, można jeszcze zobaczyć tabliczki: Jan Kowalski, doktor medycyny i filozofii. Taka była tradycja europejska, która do dziś istnieje na Zachodzie. Ludzie kształcili się wszechstronnie. Dobry lekarz powinien umieć poważnie myśleć o sensie życia nie tylko po to, żeby lepiej sobie radził z własnymi problemami, ale i po to, żeby lepiej rozumiał pacjentów. Inżynierowi też to się w życiu przyda.

I robotnikowi. Pamiętam jak w 1980 r. ludzie słuchali Tischnera tłumaczącego, co znaczy Solidarność. Miliony ludzi były w Solidarności, ale tylko on umiał nazwać to, co nas zgromadziło.

Mówiąc językiem Hegla – Solidarność była w sobie, a dzięki Tischnerowi stała się dla siebie. Zyskała samoświadomość. To jest fundamentalny problem współczesności. Jesteśmy coraz bardziej w sobie, a coraz mniej dla siebie. To dotyczy pojedynczych osób, ale też instytucji i nawet narodów. Wyjałowienie intelektualne sprawia, że Polska i polskość też są coraz bardziej w sobie. Nasza europejskość jest w sobie. Nasza obywatelskość jest w sobie. Nasza tożsamość nie może być opisana ani zrozumiana, bo poza wąskimi elitami nie mamy języka, by ją nazwać. Dobrze, że w 1980 r. znalazł się filozof, który zaproponował namysł nad istotą ruchu 10 milionów. Ale nikt nie podjął w tej sprawie poważnej debaty z Tischnerem i nikt poważnie jego namysłu nie kontynuował. To zaciążyło na przemianach po 1989 r. Bo taki namysł musi trwać permanentnie. Tego się trzeba uczyć od małego i robić to do końca.

Taką rolę miało odegrać wprowadzenie religii do szkoły.

Ale na lekcjach religii myślenia się nie uczy. W polskim Kościele dominuje pogląd, że myślenie szkodzi wierze, bo intelektualizm rodzi wątpliwości. To się przekłada na słabą kondycję polskiej teologii. Nie ma wielkich polskich teologów, tak jak są wielcy teolodzy niemieccy, francuscy czy włoscy.

Znów ten polski aintelektualizm.

To jest zaklęty krąg. Teraz w „Tygodniku Powszechnym” zaczyna się dyskusja o tym, dlaczego kiedyś mieliśmy wielką literaturę, a dziś jej nie mamy. A z czego to się bierze? Z niezdolności do abstrakcyjnego myślenia. Każda wielka sztuka rodzi się z doświadczeń duchowych. Z namysłu, z przeżycia. Jeśli tego nie ma, to nic wielkiego nie może wyrosnąć. Najwyżej jakieś chwasty. Jakieś literackie przyczynki. Zadziwiające jest to, że w Polsce aintelektualizm nie jest plebejski ani obskurancki. To nie troglodyci są aintelektualni, tylko polskie elity. Rozmawiałem niedawno z panią minister Radziwiłł, bo zjazd polskich filozofów domagał się powrotu filozofii do szkół. Odpowiedź była taka, że religia wystarczy, a godzin lekcyjnych nie można mnożyć bez końca. Ale religia problemu nie załatwia, nie uczy debatowania, rozmyślania ani używania abstrakcyjnych pojęć. Zwłaszcza nie uczy radzenia sobie z własną egzystencją. A ta nieumiejętność nam coraz bardziej doskwiera. Widzę, o ile lepiej radzą sobie ludzie, którzy są wyćwiczeni w kontaktach z bohaterami literackimi, czytają poważne teksty, namyślają się nad różnymi pojęciami i dylematami. I widzę, jak reagują studenci, kiedy mówi się o tych kwestiach. Widzę, ile młodych osób chce studiować filozofię albo psychologię.

Więcej niż kiedyś?

Bez porównania więcej. Kiedy Tischner studiował u Ingardena, doktorat z filozofii broniono w Krakowie raz w roku lub raz na kilka lat. Teraz jest co najmniej kilka obron w roku. Ale to się dzieje w zamkniętym obiegu. Społeczeństwo traci kontakt z głębokim myśleniem. Im bardziej go potrzebuje, tym bardziej go traci.

Może nie potrzebuje.

Potrzebuje, ale ma mało okazji, żeby się z nim zetknąć. Widzę, jakie powodzenie uzyskują książki, które wprost odpowiadają na bóle egzystencji.

„Obudź w sobie tygrysa”...

Nie tylko poradniki z prostymi receptami. Książki myślące także. Im bardziej w życiu dominuje techniczno-ekonomiczny pragmatyzm, tym lepiej sobie uświadamiamy, że bez humanistyki materia dusi człowieka. Od 24 wieków czytamy Platona, bo on odpowiada na nasze elementarne ponadczasowe pytania. I będzie na nie najtrafniej odpowiadał, dopóki nie nastąpi jakaś wielka katastrofa. Jakie to ma znaczenie, widać po karierach absolwentów wydziału filozofii, których wielkie korporacje najchętniej zatrudniają właśnie dlatego, że oni mają wyćwiczone w myśleniu elastyczne umysły i umieją dostosować się do zmiennych warunków społecznych i gospodarczych. Może nie znają ekonomii albo zarządzania, ale potrafią rozumieć procesy i zjawiska, a odpowiednich formułek mogą się szybko nauczyć. Zdobyć konkretne umiejętności można niemal z dnia na dzień, a twórcze, analityczne myślenie musimy ćwiczyć latami, żeby osiągnąć maksimum własnych możliwości. Dlatego trzeba jak najwcześniej zaczynać. To leży w interesie publicznym. Bo czym w społeczeństwie jest więcej dobrze myślących ludzi, tym lepiej się ogółowi wiedzie.

To mi już pachnie utopią. Bo wszyscy filozofami nie będą.

Tego też uczy filozofia. Arystoteles uczył, że każdy musi sobie znaleźć złotą miarę. Nie każdy może być wielkim filozofem, ale każdy może być szczęśliwy, jeśli tę swoją miarę odkryje. Lepiej być dobrym szoferem niż kiepskim filozofem. Ale to trzeba sobie uświadomić, żeby się bez sensu nie unieszczęśliwiać. I także Arystoteles uczył, że cnota leży pośrodku, że jest źle, gdy cnoty jest za mało, lecz także gdy jest jej za dużo. Bohaterstwo jest dobre, bo ma dwie przeciwwagi – tchórzostwo i brawurę. Prawdomówność jest cnotą, bo ma przeciwwagę w postaci kłamstwa i okrucieństwa. To są uniwersalne prawdy. A gdzie te granice leżą, każdy musi już sam zdecydować, korzystając z własnego rozsądku. Tylko że rozsądek wymaga umiejętności myślenia. A ona nie bierze się znikąd. Ją trzeba ćwiczyć od małego. Jak grę na skrzypcach albo na fortepianie. Kiedy człowiek wyćwiczy myślenie i nabierze rozsądku, to dużo mniej się myli, więc ma lepsze życie. I wszyscy wokół niego także.



Żródło: http://www.polityka.pl/nie-ma-szczescia-bez-myslenia/Text01,1150,166201,18/

piątek, 15 sierpnia 2008

Wojna

Cały świat zatrzymuje się dzisiaj nad sytuacją w Gruzji. Zastanawiamy się czy ta wojna jest potrzebna i czy w ogóle jakakolwiek wojna może być potrzebna lub dobra. Problem ten od zarania dziejów nurtuje także filozofów. Dlatego proponuje zajrzeć do świętego Tomasza z Akwinu, który poświęcił temu zagadnieniu troszkę miejsca w swojej Sumie Teologicznej.

Suma teologiczna - traktat pt. Miłość Zagadnienie 40

Trzeba teraz zbadać zagadnienie wojny, co uczynimy w 4 punktach:

1. Czy jakaś wojna jest dozwolona?

2. Czy duchownym wolno brać udział w wojnie?

3. Czy w wojnie wolno używać podstępu?

4. Czy wolno walczyć w dni święte?

Artykuł 1

CZY PROWADZENIE WOJNY ZAWSZE JEST GRZECHEM?

Wydaje się., że tak, ponieważ:

1. Karę wymierza się tylko za występek. Otoż Pan Jezus grozi karą, walczącym: ,,każdy, kto by porywał się do miecza, od miecza zginie" (Mt 26,52).

2. Cokolwiek jest sprzeczne z przykazaniem boskim, jest grzechem. Otoż walczenie jest sprzeczne z przykazaniem boskim- Powiedziano bowiem u Mateusza (5,39): ,,a ja wam powiadam, abyście się nie sprzeciwiali złu", zaś w liście do Rzymian czytamy (12,19): ,,nie brońcie samych siebie, najmilsi, ale pozostawcie to gniewowi (Bożemu)". Zatem walka jest zawsze grzechem.

3. Uczynkowi cnoty sprzeciwia się tylko grzech. Otoż wojna sprzeciwia się pokojowi, a wobec tego jest zawsze grzechem.

4. Każde przygotowywanie się do czegoś, co jest dozwolone, jest też dozwolone. Otoż przygotowywanie się do wojny drogą turniejów jest przez Kościół zakazane: bo tym, którzy ponieśli śmierć w turnieju, odmawia się pogrzebu kościelnego. Wydaje się więc, że wojna jest bezwzględnie grzechem. (147).

A jednak Augustyn wyraża zdanie przeciwne, mówiąc: “gdyby moralność chrześcijańska całkowicie potępiała wojnę jako grzech, znalazłaby się w Ewangelii chociażby rada, by żołnierze porzucili broń i wycofali się całkowicie ze służby wojskowej. Natomiast znajdujemy tam słowa: nikogo nie bijcie, poprzestawajcie na żołdzie waszym (Łk 3,14). Nakazał im poprzestawanie na swoim żołdzie, ale nie zakazał im walczyć".

Odpowiedź:

Aby jakaś wojna była sprawiedliwa, musi odpowiadać trzem warunkom.

1. Władza książęca (auctoritas principis), z której polecenia wojna ma być prowadzona. Osoba bowiem prywatna nie jest władna wypowiadać wojny, bo swych praw może dochodzić przed trybunałem władzy. Nie należy też do osoby prywatnej zwoływanie wojska dla celów wojennych. A ponieważ dbanie o państwo zostało powierzone książętom, oni też są władni bronić podległych sobie miast, królestwa i prowincji. I jak wolno im bronić państwa siłą miecza przeciw burzycielom wewnętrznym karaniem złoczyńców, zgodnie ze słowami listu do Rzymian (13,4): “nie 'bez powodu miecz nosi: wszak jest sługą Bożym i mścicielem zagniewanym na tego, który źle czyni", tak też jest ich obowiązkiem bronić zbrojnie państwa przed wrogiem zewnętrznym. Dlatego nakazano książętom w Psalmie (81,4): “wyrwijcie ubogiego, i nędznego z ręki niezbożnego wyzwólcie". Stąd Augustyn mówi: “przyrodzony porządek, potrzebny dla pokoju śmiertelników, domaga się, by władza i narada w sprawie wypowiedzenia wojny należała do książąt". (148)

2. Drugim warunkiem jest słuszność sprawy (causa iusta), by mianowicie strona, przeciw której wojna ma być prowadzona, zasłużyła na to jakąś przewiną. Wyraża to Augustyn'): “sprawiedliwą nazywa się wojnę dla pomszczenia krzywd: gdy mianowicie ma być ukarany naród albo miasto za to, że zaniedbał ukarać swych obywateli za popełnienie złego czynu, lub zwrócić co oni komuś zabrali z krzywdą dla niego". (149).

3. Ze strony walczących ma być uczciwy zamiar (intentio recta): a więc dla poparcia dobra lub uniknięcia zła. O tym mówi Augustyn: “u prawdziwych czcicieli Boga nawet wojny są pokojowe, bo prowadzą je nie pod wpływem chciwości lub okrucieństwa, lecz dla pokoju: by powściągnąć złych i pomóc dobrym". Może się bowiem zdarzyć, że wojna, nawet wypowiedziana przez prawowitą władzę, dla słusznej przyczyny, staje się niesprawiedliwą z powodu złego zamiaru. Augustyn wyraża to w zdaniu: “żądza szkodzenia, okrucieństwo w zemście, twarde i nieubłagalne usposobienie, dzikość w walce, żądza władzy i tym podobne, oto co słusznie czyni wojnę grzeszną". (150).

Ad 1. Jak pisze Augustyn6): “do miecza porywa się ten, kto zbroi się ku wylewowi czyjejś krwi bez rozkazu lub pozwolenia prawowitej władzy nadrzędnej",. Kto jednak sięga po miecz mocą posiadanej władzy, lub, jeśli jest osobą prywatną, z upoważnienia sędziego, już to w imię sprawiedliwości, a więc jakby z upoważnienia Bożego jeśli sprawuje urząd publiczny, — ten używa miecza nie we własnym imieniu, lecz w imieniu tego, kto mu to powierzył. Taki nie zasługuje na karę- A nawet ci, którzy posługują się mieczem grzesznie, nie zawsze giną od miecza. Natomiast giną od miecza, którym są oni sami, ponieważ za grzech miecza otrzymują karę wieczną, jeśli nie czynią pokuty.

Ad 2. Według Augustyna, tego rodzaju przykazania należy zawsze zachowywać w znaczeniu gotowości ducha, mianowicie człowiek powinien być zawsze gotów nie stawiać oporu lub bronić się w razie gdy zajdzie potrzeba. W pewnych jednak wypadkach należy postąpić inaczej, mianowicie gdy tego wymaga dobro społeczności, a nawet dla dobra tych, z którymi prowadzi się wojnę. Pisze o tym Augustyn w liście do Marcelina: “nawet wobec tych, którzy stawiają opór, wiele należy czynić z pewną dobrotliwą surowością, by ich ugiąć. Bo komu odejmie się możność złego postępowania, zadaje mu się pożyteczną dla niego klęskę. Nic bowiem bardziej nieszczęśliwego nad szczęście właściwe grzeszącym, bo ono karmi ich karygodną bezkarność i niby wewnętrzny wróg wzmacnia ich złą wolę". (151)

Ad 3. Prowadzący wojnę sprawiedliwą zamierzają pokój, a więc nie sprzeciwiają się pokojowi, chyba złemu, którego, według Mateusza (10,34), Pan “nie przyszedł przynieść na świat",. Dlatego Augustyn pisze do Bonifacego9): “osiąga się pokój nie dla wojny, lecz wojnę się prowadzi dla osiągnięcia pokoju. Miej w wojnie nastawienie pokojowe, byś tego, z kim walczysz, zwyciężając doprowadził do pożytecznego pokoju".

Ad 4. Nie wszystkie ćwiczenia przygotowawcze do wojny są z reguły zakazane, lecz tylko ćwiczenia sprzeczne z porządkiem i niebezpieczne, z których wynika zabójstwo i grabież. Starożytni odbywali takie ćwiczenia z wykluczeniem takich niebezpieczeństw; dlatego nazywali je “zapoznawaniem się z bronią", lub “wojnami bez rozlewu krwi", jak o tym pisze Hieronim w jednym ze swych listów.

Artykuł 2

CZY DUCHOWNYM I BISKUPOM WOLNO WALCZYĆ?

Wydaje się, że tak, ponieważ:

1. Jak wiemy z art. poprzedniego, wojna jest dozwolona i sprawiedliwa, jeśli jest prowadzona dla obrony biednych przed nieprzyjaciółmi i całego państwa. Otóż to wydaje się być obowiązkiem przede wszystkim biskupów, co stwierdza Grzegorz "to wilk rzuca się na owce, gdy złoczyńca i rabuś krzywdzi kogoś z wiernych i bezbronnych. A ten, kto był niby pasterzem a w rzeczywistości nim nie był, ucieka i owce pozostawia swemu losowi; bojąc się o własną skórę, nie ma odwagi stawić oporu niesprawiedliwości". Z tego wynika, że biskupi i duchowni niżsi mogą walczyć.

2. Papież Leon IV pisze w swym dekrecie: “gdy od granic saraceńskich dochodziły częste złe wieści, nadeszła wiadomość, że w porcie rzymskim pojawili się Saraceni, którzy tam przybyli potajemnie i ukradkiem; wobec tego nakazaliśmy mobilizację naszych wojsk i ich marsz nad brzeg morza". Tak więc biskupom wolno wyruszać na wojnę.

3. Wydaje się być tym samym, gdy człowiek coś czyni i gdy na czyn zezwala, według słów listudo Rzymian (1,32): “winni są śmierci nie tylko ci, którzy czynią, ale też i ci, którzy na czynienie pozwalają". Otóż wolno duchownym i biskupom zachęcać ludzi do wojny, gdyż powiedziane jest w prawie, że “pod wpływem napomnień i próśb Biskupa Rzymu Adriana, Karol (Wielki) podjął się wojny przeciw Longobardom"; wolno im zatem także walczyć.

4. Co samo w sobie jest dozwolone i godziwe, nie jest zakazane dla biskupów i księży. Otóż w pewnych wypadkach walka jest i godziwa i zasługująca, jako że prawo mówi, że “kto by poniósł śmierć dla prawdy wiary i dla ojczyzny, oraz w obronie: chrześcijan, otrzyma od Boga nagrodę niebieską". Zatem wolno walczyć księżom i biskupom.

A jednak do Piotra jako przedstawiciela biskupów i księży powiedziano u Mateusza: 26,52): “schowaj miecz swój do pochwy",. A więc nie wolno im walczyć.

Odpowiedź:

Na dobro społeczności ludzkiej składa się wiele rzeczy i czynności - Otóż, według Filozofa, wiele różnorakich czynności lepiej i szybciej wykonują różni ludzie niż jeden człowiek. Są zwane czynności tak ze sobą niezgodne, że nie mogą razem wykonywane zadowalająco. Dlatego ludziom, którym zlecono wykonywanie czynności wyższego rzędu, zakazano wykonywać niższe. I tak prawo cywilne zakazuje żołnierzom, którym wyznaczona sprawy wojenne, zajmować się handlem. Otóż zajęcia dotyczące wojny jak najbardziej nie zgadzają się z zajęciami wyznaczonymi klerowi i biskupom, a to z dwu powodów. Pierwszy powód jest ogólny, mianowicie zajęcia wojenne w najwyższym stopniu odbierają spokój, czym przeszkadzają duszy w bogo-bojności, chwaleniu Boga i modlitwie za lud, co jest .głównym obowiązkiem kleru. Dlatego, jak prawo zakazuje" klerowi zajmowania się handlem, bo to zbyt wikła dusze, tak też z tego powodu zakazuje .zajmowania się sprawami wojennymi, zgodnie z 2 listem do Tymoteusza (2,4): “żaden bojownik Boży nie wikła się w sprawy tego świata".

Drugi powód jest bardziej specjalny. Święcenia bowiem, udzielane klerowi, mają za cel służbę ołtarzowi, który pod osłoną Sakramentu przedstawia Mękę Pańską, co wyrażają słowa Apostoła w l liście •do Koryntian (11,26): “ilekroć ten chleb pożywać, a kielich pić będziecie, śmierć Pańską będziecie zwiastować, aż przyjdzie",. Dlatego nie godzi się im zabijać lub rozlewać krew, bo raczej powinni być gotowi własną krew przelać za Chrystusa, by czynem 'Okazywać to, czego dokonują przy ołtarzu. To jest powodem, że prawo stanowi, żeby duchowny, który przelał krew nawet bezgrzesznie, podległ karze nieregularności - Nikomu zaś, kto jest wyznaczony do dokonywania jakiejś czynności, nie wolno czegoś, co •czyni go niezdatnym do jej dokonywania. Z tego wniosek, że klerowi absolutnie nie wolno brać udziału w wojnie. (152)

Ad 1. Biskupi powinni stawić opór nie tylko wilkom, którzy zabijają trzodę duchowo, lecz także - napastnikom i tyranom, którzy krzywdzą na ciele, — .ale nie osobiście biorąc za miecz materialny, lecz posługując się mieczem duchowym, zgodnie ze słowami Apostoła z 2 listu do Koryntian (10,4): “oręż bojowania waszego nie jest cielesny, lecz duchowy". Tym zaś orężem jest: zbawienne upomnienia, pobożna modlitwa, a przeciw upartym wyrok ekskomuniki czyli wyłączenia ze społeczności wiernych.

Ad 2. Biskupi i kler, mogą z upoważnienia przełożonego brać udział w wojnie, ale nie walcząc z bronią w ręku, lecz by nieść duchową pomoc żołnierzom walczącym w słusznej sprawie, zachęcając ich, dając im rozgrzeszenie, i w każdy inny sposób podtrzymując ich na duchu. W starym testamencie •czytamy o kapłanach (Joz. (6,4), że im polecono w czasie bitwy grać na poświeconych trąbach. Dla spełnienia takich to zadań pozwolone było na początku biskupom i duchownym iść na wojnę,. Jeśli zaś niektórzy z nich walczyli czynnie, było to nadużyciem.

Ad 3 Jak tego dowiedziono wyżej, każda siła, sztuka, czy cnota, do której należy cel, ma też zarządzać co do środków do tego celu. Otóż wojny cielesne chrześcijan mają być odniesione jako do celu do boskiego dobra duchowego, do którego jest wyznaczony kler. Dlatego zadaniem kleru jest wytwarzać u ludzi usposobienie do prowadzenia wojny sprawiedliwej i zagrzewać ich do tego. Nie zakazano bowiem klerowi walczyć, jako by to było grzeszne, lecz ponieważ taka czynność nie zgadza się z charakterem ich osób.

Ad 4. Jest prawdą, że dokonywanie wojny sprawiedliwej jest czymś zasługującym, niemniej jednak jest zakazane dla kleru z tego powodu, że kler jest przeznaczony do dzieł bardziej niż tamto zasługujących. Dla przykładu: stosunek małżeński może być zasługującym, a jednak staje się godnym potępienia dla ślubujących dziewictwo, właśnie z powodu ich obowiązków wobec dobra wyższego.

Artykuł 3

CZY W WOJNIE WOLNO POSŁUGIWAĆ SIĘ ZASADZKAMI I PODSTĘPEM?

Wydaje się, że nie wolno, ponieważ:

1.Powiedziane jest w księdze Powtórzonego Prawda (16,20): “sprawiedliwie, co jest sprawiedliwego, szukać będziesz". Otóż zasadzki, będąc pewnym oszukaństwem, wydają się być nieuczciwością, a wobec tego nie wolno się nimi posługiwać, nawet w wojnie prawiedliwej.

2. Podstęp i zasadzki wydają się sprzeciwiać wierności, tak samo jak kłamstwo. A ponieważ powinniśmy wobec wszystkich być rzetelnymi, nie wolno nam nikogo okłamywać, jako tego dowodzi Augustyn w księdze “Przeciw kłamstwu" Jeśli więc “wobec nieprzyjaciela należy dochować wierności", jak mówi Augustyn21), wydaje się, że niewól -no przeciw niemu używać podstępu.

3. Powiedziano u Mateusza (7,12): “cokolwiek chcecie, aby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie": i tego należy się trzymać w stosunku do wszystkich ludzi. Otóż nieprzyjaciele są naszymi 'bliźnimi. A ponieważ nikt by nie chciał, by przeciw niemu używano zasadzek lub podstępu, wydaje się, iż nie powinien prowadzić wojny podstępnie.

A jednak Augustyn wypowiada zdanie przeciwne: “gdy ktoś wszczął wojnę sprawiedliwą, na tę sprawiedliwość nie ma wpływu, czy ktoś walczy otwarcie, czy też podstępnie", a zdanie to opiera na powadze Boga, który kazał Jezuemu (8,2) posłużyć się podstępem wobec mieszkańców miasta Hai.

Odpowiedź:

Zasadzek używa się celem wprowadzenia nieprzyjaciela w błąd, co się osiąga czynnościami lub słowami w dwojaki sposób. Po pierwsze, jeśli się nieprzyjacielowi powie coś fałszywego, albo nie dotrzyma się mu obietnicy. To jest zawsze niedozwolone. Nikt nie powinien używać tego sposobu celem wprowadzenia nieprzyjaciela w błąd: — są bowiem, jak mówi Ambroży, niektóre prawa wojenne i zobowiązania, których należy przestrzegać nawet w stosunku do wroga.

Drugi sposób wprowadzenia w błąd słowem lub czynem polega na niewyjawieniu nieprzyjacielowi naszych zamiarów i myśli. Tu nie ma obowiązku zawsze to czynić, bo przecież nawet w dziedzinie świętej nauki wiele należy przemilczeć zwłaszcza wobec niewierzących, by nie wzbudzić w nich szyderstwa, na co wskazuje Ewangelia Mateusza (7,6): “nie dawajcie psom tego, co święte" - Tym więcej więc mamy obowiązek nie wyjawiania wobec nieprzyjaciela naszych przygotowań wojennych. Dlatego to jednym z głównych wskazań w sztuce wojennej jest czuwanie, by plany wojenne nie doszły do wiadomości nieprzyjaciela, o czym pisze Prontini w swym podręczniku strategicznym. I na takim przestrzeganiu tajemnicy polegają zasadzki, których można godziwie użyć w sprawiedliwej wojnie. Użycie tego rodzaju zasadzki nie jest właściwie oszukaństwem, i nie jest sprzeczne z uczciwością; nie jest to też sprzeczne z należycie uporządkowaną wolą, bo na taki nieporządek wskazywałoby raczej to, gdyby ktoś chciał by niczego przed nim nie ukrywano. (153)

Odpowiedź na zarzuty wynika z tego, co tu powiedziano.

Artykuł 4

CZY WOLNO TOCZYĆ BITWĘ W DNI ŚWIĘTE?

Wydaje się, że nie wolno, ponieważ:

1. Dni święte są przeznaczone na oddawanie się sprawom Bożym i tak je należy rozumieć w przykazaniu o przestrzeganiu sabatu (Wyjś. 20,8n.), zresztą wyraz “sabat" znaczy odpoczynek. Otóż walczenie łączy się z roztargnieniem najwyższego stopnia, i dlatego pod żadnym warunkiem nie wolno walczyć w dni święte.

2. Księga Izajasza (58,3-4) piętnuje niektórych ludzi za to, że w dni postne “żądają zwrotu długów i wszczynają kłótnie, bijąc pięścią"- Tym bardziej więc nie wolno walczyć w dzień święty.

3. Nigdy nie wolno czynić czegoś nieporządnego dla uniknięcia szkody materialnej. Otóż walczenie w dzień święty to coś, co wydaje się być nieporządnym samo w sobie. Nie wolno więc nikomu walczyć w dzień święty dla uniknięcia największej szkody materialnej.

A jednak w l księdze Machabejskiej powiedziano coś przeciwnego (2,41): “słusznie Żydzi umyślili sobie, mówiąc: wszelki człowiek, który przyjdzie do nas na wojnę w dzień sabatu, potykajmy się z nim".

Odpowiedź:

Przestrzeganie świąt nie stoi przeszkodzie czynieniu tego, co służy nawet cielesnemu ocaleniu człowieka. Sam Pan Jezus ganił Żydów mówiąc według Ewangelii Jana (7,23): “dlatego się na mnie oburzacie, żem całego człowieka w sabat uzdrowił?" Wolno więc lekarzom leczyć ludzi w dzień święty. Większy więc jest obowiązek ratowania państwa, uniemożliwiając w ten sposób popełnienie wielu zabójstw i niezliczonych szkód materialnych i duchowych, niż ratowanie ciała człowieka. Stąd wniosek, że w obronie społeczności wiernych wolno prowadzić wojnę sprawiedliwą w dni święte, tylko jeśli zachodzi konieczna potrzeba. Gdyby bowiem ktoś chciał wstrzymać się od wojny ze względu na dzień święty, byłoby to kuszeniem Pana Boga. Gdy jednak nie ma wypadku konieczności, nie wolno toczyć bitwy w dzień święty, z powodów wyżej wymienionych.

Odpowiedzi na zarzuty wynikają z tego, co tu powiedziano.

Św. Tomasz z Akwinu



Łukasz

czwartek, 26 czerwca 2008

Spe salvi facti sumus (c.d.)

Ojciec Święty w swej encyklice wskazuje na 3 miejsca uczenia się i ćwiczenia w nadziei. Pierwszym z nich jest modlitwa. "Jeśli nikt mnie już więcej nie słucha, Bóg mnie jeszcze słucha. Jeśli już nie mogę z nikim rozmawiać, nikogo wzywać, zawsze mogę mówić do Boga. Jeśli nie ma już nikogo, kto mógłby mi pomóc – tam, gdzie chodzi o potrzebę albo oczekiwanie, które przerastają ludzkie możliwości trwania w nadziei – On może mi pomóc." (Spe Salvi 32)
Kolejnym z miejsc uczenia się nadziei jest działanie i cierpienie. Papież pisze, że "każde poważne i prawe działanie człowieka jest czynną nadzieją. (...) Jeżeli nie oświeca nas światło wielkiej nadziei, którego nie mogą zgasić czy to małe osobiste niepowodzenia, czy to klęski o znaczeniu historycznym, codzienny wysiłek, by dalej żyć i trud dla wspólnej przyszłości męczy nas albo zamienia się w fanatyzm" (Spe Salvi 35). "Należy robić wszystko, co w naszej mocy, aby cierpienie zmniejszyć: zapobiec, na ile to możliwe, cierpieniom niewinnych, uśmierzać ból, pomagać w przezwyciężeniu cierpień psychicznych. (...) całkowite usunięcie go ze świata nie leży [jednak] w naszych możliwościach – po prostu dlatego, że nie możemy zrzucić z siebie naszej skończoności i dlatego, że nikt z nas nie jest w stanie wyeliminować mocy zła, winy, która – jak to widzimy – nieustannie jest źródłem cierpienia. To mógłby zrobić tylko Bóg: jedynie Bóg, który stając się człowiekiem sam wchodzi w historię i w niej cierpi. Wiemy, że ten Bóg jest i że dlatego moc, która «gładzi grzech świata» (J 1, 29) jest obecna na świecie. " (Spe Salvi 36)
Trzecim z miejsc uczenia się nadziei, na które wskazuje Ojciec Święty, jest Sąd Ostateczny. "Sąd Boży jest nadzieją, zarówno dlatego, że jest sprawiedliwością, jak i dlatego, że jest łaską. Gdyby był tylko łaską, tak że wszystko, co ziemskie, byłoby bez znaczenia, Bóg byłby nam winien odpowiedź na pytanie o sprawiedliwość – decydujące dla nas pytanie wobec historii i samego Boga. Gdyby był tylko sprawiedliwością, byłby ostatecznie dla nas wszystkich jedynie przyczyną lęku." (Spe Salvi 46)
Na zakończenie papież wskazuje nam na Maryję - Gwiazdę Nadziei, w słowach: "Życie jest niczym żegluga po morzu historii, często w ciemnościach i burzy, w której wyglądamy gwiazd wskazujących nam kurs. Prawdziwymi gwiazdami naszego życia są osoby, które potrafiły żyć w sposób prawy. (...) Któż bardziej niż Maryja mógłby być gwiazdą nadziei dla nas – Ona, która przez swoje « tak » otwarła Bogu samemu drzwi naszego świata; Ona, która stała się żyjącą Arką Przymierza, w której Bóg przyjął ciało, stał się jednym z nas, pośród nas « rozbił swój namiot » (por. J 1, 14)? (Spe Salvi 46)
Iza

niedziela, 27 kwietnia 2008

Spe salvi facti sumus

"Odkupienie zostało nam ofiarowane w tym sensie, że została nam dana nadzieja (...), mocą której możemy stawić czoło teraźniejszości: teraźniejszość, nawet uciążliwą, można przeżywać i akceptować, jeśli ma jakiś cel (...), jeśli jest to cel tak wielki, że usprawiedliwia trud drogi." (Spe Salvi 1)
Epitafium odkryte na starożytnym greckim nagrobku głosi: "jakże szybko z niczego pogrążamy się w nicość". To jest "element wyróżniający chrześcijan, fakt, że oni mają przyszłość: nie wiedzą dokładnie, co ich czeka, ale ogólnie wiedzą, że ich życie nie kończy się pustką. Tylko wtedy, gdy przyszłość jest pewna jako rzeczywistość pozytywna, można żyć w teraźniejszości" (Spe Salvi 2). W tym sensie Ewangelia to prawdziwie Dobra Nowina. W tym też kontekście św. Paweł pisze do Tesaloniczan, że nie powinni smucić się "jak wszyscy ci, którzy nie mają nadziei" (1 Tes 4, 13).
Ojciec Święty pyta wprost: "Czy wiara chrześcijańska jest również dla nas dzisiaj nadzieją, która przemienia i podtrzymuje nasze życie? Czy jest ona dla nas sprawcza - czyli jest przesłaniem, które kształtuje w nowy sposób samo życie, czy też jest już tylko informacją, którą z upływem czasu odłożyliśmy na bok i która wydaje się ustępować informacjom bardziej aktualnym?" (Spe Salvi 10)
Nie mogę się jednak ograniczyć tylko do pytania o moje własne życie. "Zbawienie zawsze było rozumiane jako rzeczywistość wspólnotowa. (...) Zgodnie z tym, grzech jest pojmowany przez Ojców Kościoła jako rozbicie jedności rodzaju ludzkiego. (...) I tak odkupienie jawi się właśnie jako przywrócenie jedności" (Spe Salvi 14). Nadzieja chrześcijańska, wbrew temu jak ją błędnie postrzegano przez wieki, nie jest indywidualistyczna! Podczas, gdy średniowiecze uważało zakonników za osoby wyizolowane i uciekające od rzeczywistości, św. Bernard z Clairvaux był innego zdania - właśnie mnichów czynił szczególnie odpowiedzialnymi za zbawienie świata. (c.d.n.)

Iza

sobota, 22 marca 2008

Zmartwychwstał Pan

Po upływie szabatu, o świcie pierwszego dnia tygodnia przyszła Maria Magdalena i druga Maria obejrzeć grób. A oto powstało wielkie trzęsienie ziemi. Albowiem anioł Pański zstąpił z nieba, podszedł, odsunął kamień i usiadł na nim. Postać jego jaśniała jak błyskawica, a szaty jego były białe jak śnieg. Ze strachu przed nim zadrżeli strażnicy i stali się jakby umarli. Anioł zaś przemówił do niewiast: Wy się nie bójcie! Gdyż wiem, że szukacie Jezusa Ukrzyżowanego. Nie ma Go tu, bo zmartwychwstał, jak powiedział. Chodźcie, zobaczcie miejsce, gdzie leżał. A idźcie szybko i powiedzcie Jego uczniom: Powstał z martwych i oto udaje się przed wami do Galilei. Tam Go ujrzycie. Oto, co wam powiedziałem. Pośpiesznie więc oddaliły się od grobu, z bojaźnią i wielką radością, i biegły oznajmić to Jego uczniom. A oto Jezus stanął przed nimi i rzekł: Witajcie. One podeszły do Niego, objęły Go za nogi i oddały Mu pokłon. A Jezus rzekł do nich: Nie bójcie się. Idźcie i oznajmijcie moim braciom: niech idą do Galilei, tam Mnie zobaczą.

//Mt 28, 1-10//